niedziela, 9 listopada 2014

Czy nauczyciel powinien poniżać?

Dzisiaj naszła mnie chęć na wpis filozoficzny, jako że jestem na V roku filozofii, a oprócz tego mam ambicje zostania nauczycielem. Choć myślę, że takie pytanie powinien (jeśli jeszcze tego nie zrobił) zadać sobie każdy uczeń, nauczyciel oraz rodzic. Jako była uczennica, która przez te 16 lat była gnębiona przez system (edukacji), mogę śmiało powiedzieć, że większość uczniów (a może wszyscy) zadaje sobie to pytanie niemal każdego dnia. Bo chyba każdy z nas miał jakieś przeżycie, kiedy to nauczyciel na oczach klasy poniżał jego bądź jego koleżanki/kolegów z klasy. Właśnie dzięki takim sytuacjom przestajemy lubić szkołę i odechciewa nam się uczyć (czasami tego konkretnego przedmiotu, a czasami również pozostałych).

Pytanie postawione w tytule jest jednak bardzo trudne, bo tak naprawdę nie wiadomo, gdzie można postawić granicę między poniżaniem/nękaniem, a zwykłym zaznaczaniem: "nie nauczyłeś się, weź się w garść". Obecnie z jednej strony można zaobserwować zwrot o 180 stopni w stosunku do tego, co mogliśmy zauważyć w szkolnictwie jeszcze 15-20 lat temu, a z drugiej strony, system (jak każdy) jest pojęciem zbiorowym, pewnym abstraktem, który w rzeczywistości nie istnieje, istnieją tylko ludzie, czyli składowe systemu, którzy niczym ten Syzyf pracują codziennie w pocie czoła. I to właśnie nauczyciele potrafią zarówno dobić człowieka (ucznia), jak i pozwolić, aby rozkwitł.

Z mojej edukacji pamiętam wiele nieprzyjemnych momentów, kiedy to nauczyciel powinien ugryźć się w język. Sama w mojej pracy staram się zważać na to, co mówię i do kogo. Staram się nie krzyczeć, nie poniżać, nie zawstydzać. Z drugiej strony wiem, że bez informacji "źle zrobiłeś", uczeń nie dowie się, że liczę na to, aby bardziej się starałam. Nie mogę tak po prostu rzucać słów na wiatr, bo nie znam kontekstu, nie znam sytuacji rodzinnej i innych okoliczności. Może nie nauczył się, bo nie wiedział jak? Może nie nauczył się, bo miał pogrzeb dziadków? Ważny wyjazd? Chorobę rodziców? W takich momentach nauczyciel, moim zdaniem, powinien kierować się taktem i wyczuciem.

Pamiętam np. jak raz nauczycielka matematyki w szkole podstawowej oskarżyła mnie, że spisałam pracę domową, tylko dlatego, że przy wyniku zrobiłam literówkę (cyfrówkę?). Nie zdarzyło wam się to nigdy? Że myślicie, żeby napisać liczbę 35, a wpisujecie 45? Było to oskarżenie dla mnie tak niesprawiedliwie i czułam się tak bezsilna, że rozpłakałam się przy całej klasie. Od tamtego wydarzenia minęło już naście lat, a ja nadal bardzo dobrze to pamiętam, a do matematyki nie pałam miłością.

Innym razem pani z fizyki zadała nam projekt dla chętnych (chyba referat). Pamiętam, że przez około miesiąc we wszystkich wolnych chwilach pisałam referat na temat zapisu informacji, tego, jak zbudowana jest płyta kompaktowa itd. Sprawa pochłonęła mnie bez reszty. Wyszło jakieś 9 stron formatu A4 (ręcznie, bo komputer nie był wtedy na wyposażeniu każdego domu) + rysunki czy zdjęcia. To dużo, jak na pracę 13-latki. A nie dość, że przygotowanie tej pracy sprawiło mi dużo przyjemności, to jeszcze pękałam z dumy, że to tak fajnie wyszło (ot, wrodzona skromność). Z tego, co pamiętam, to owszem, pani dała mi chyba 6, ale gdzieś tam przy okazji wspomniała mojej mamie (uroki życia w małym mieście), że ta praca jest za dobra, jak na mnie i na pewno napisał mi ją mój starszy brat o,O Ech... Przy takich tekstach człowiek czuje się, jak przebity szpilką balon...

Nie wiem, jakoś zawsze byłam wrażliwym dzieckiem i takie niesprawiedliwe teksty bardzo mnie bolały. Czy jest jakiś sposób, żeby się na nie uodpornić?

Wiem, że są nauczyciele, którzy uważają, że poniżanie ucznia/uczniów jest metodą wychowawczą, bądź dydaktyczną. Ostatnio rozmawiałam na ten temat z babcią jednej z moich uczennic. Powiedziała, że 25 lat pracowała w szkole i wie dobrze, że strach nie jest dobrym sposobem nauki. A niestety, zdarza się, że uczniowie mają mdłości przed niektórymi lekcjami, boli ich głowa, brzuch, płaczą, nie chcą iść na lekcje. Dużo zależy od wsparcia rodziców - jeśli rodziców jest wyrozumiały to pozwoli dziecku poradzić sobie z tą sytuacją, np. rozmawiając z dzieckiem, a w dalszej kolejności z tym nauczycielem, bądź wychowawcą. Niestety czasami rodzice takich dzieci nie potrafią dostrzec drugiego dna, czy po prostu zauważyć przyczynę, jaką jest stres (i to duży) i ciągną ich od razu do lekarza, dziecko dostaje usprawiedliwienie, lekarstwa itd., ale po tej nieobecności niestety problem sam się nie rozwiązuje, wręcz przeciwnie - dziecko wraca po tygodniu czy dwóch nieobecności i ma jeszcze większe zaległości, co go stresuje jeszcze bardziej.

W swoim życiu (zabrzmiało, jakbym miała jakieś 100 lat) widziałam wiele przypadków nauczycieli, którzy byli niemili, a nawet chamscy. Co innego być po prostu niemiłym raz, bo ma się taki dzień, a co innego mieć taki charakter. Pamiętam z wykładu prof. Marzeny Żylińskiej (autorki książki "Neurodydaktyka") taką tezę, że nauczyciel powinien zabiegać o to, aby być lubianym, aby wręcz uczniowie go kochali, bo kto by chciał uczyć się, czy słuchać rad osób, których nie lubimy (pomyślcie np. o teściowych ;) )? A nawet jeśli pomyślimy o swoich doświadczeniach to powiedzcie, jakich nauczycieli wspominacie najlepiej? Tych pomocnych i życzliwych, czy raczej tych chamskich? Którzy więcej was nauczyli (i nie chodzi tylko o dany przedmiot, ale ogólną wiedzę życiową)?

Ja osobiście uważam, że nauczyciel nie ma prawa ośmieszać uczniów na forum klasy, bądź nawet na osobności, bo nigdy nie zna on całej sytuacji w 100%. Nie wie, jakie (negatywne) skutki mogą odnieść jego słowa. Nie zna wszystkich predyspozycji ucznia, a przecież nie każdy musi być dobry akurat z jego przedmiotu.

Poza tym... uważam, że nauczyciel sam powinien być dobrym i pozytywnym człowiekiem, aby zarażać swoją pasją innych. Nie wiem, dlaczego nauczyciele obowiązkowo nie przechodzą testów psychologicznych. Bardzo podobał mi się wpis Darii o byciu dobrym nauczycielem.

A co Wy o tym sądzicie?

2 komentarze:

  1. kary i poniżanie to metydy ze średniowiecza. za granica juz sie ich nie stosuje. u nas ciagle pokutuja. i co najgorsze juz od najmlodszych lat wmawia sie nam ze jestesmy debilami i nic w zyciu nie osiagniemy

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja niechęć do matematyki wzięła się właśnie z takiego złego traktowania przez nauczycielkę. Nastoletnie dziecko nie jest odporne na poradzenie sobie z taką osobą.

    OdpowiedzUsuń